Menu

Polecamy strony

Wyszukiwanie

Z Krakowa na Kowelszczyznę (1/2) (PL)

Kościół i dzwonnica w Lubomlu

Z KRAKOWA NA KOWELSZCZYZNĘ

Pierwszym franciszkaninem, który przyjechał na Kowelszczyznę, by wspomóc odradzanie się tu od zera struktur Kościoła katolickiego był o. Roger Andrzej Mularczyk z krakowskiej Prowincji Matki Bożej Aniejskiej Zakonu Franciszkanów Reformatów. Urodził się w 1959 r. Wyświęcono go na kapłana w 1985 r. Po siedmiu latach pracy w Polsce udał się na Ukrainę, a konkretnie na Wołyń. Taka była wówczas potrzeba. Księdzu Ludwikowi Kamilewskiemu udało się tam odzyskać wiele kościołów zamkniętych przez władze sowieckie i brakowało księży do ich obsługi.

– Arcybiskup Marian Jaworski prosił ówczesnego ojca prowincjała , z którym przyjechałem do Lwowa na rekonesans, by reformaci wsparli Wołyń- wspomina o. Roger. – Nie było się więc nad czym zastanawiać. Udaliśmy się z o. prowincjałem do Łucka, gdzie ks. Kamilewski przedłożył nam dwie propozycje. Mogliśmy objąć albo Korzec, albo Luboml z perspektywą utworzenia parafii w Kowlu. Ojciec prowincjał zdecydował, że reformaci obejmą Luboml, w którym mieli obsługiwać najstarszy na Wołyniu kościół, ufundowany przez króla Władysława Jagiełłę. Na zdjęciu kościół nie prezentował się źle. Był pod dachem i wstępnie wyremontowany. 14 czerwca 1992 r. w Odpust Trójcy Najświętszej został poświęcony. Istniała już przy nim wspólnota, której liderowała pani Anna wspierająca ks. Kamilewskiego w pracach remontowych. Raz na dwa tygodnie przyjeżdżał do Lubomla kapłan, by odprawić w świątyni Mszę św. Na zmianę czynili to ks. Ludwik Kamilewski i ks. Marek Gmitrzuk. Pod koniec września przyjechałem więc do Lubomla z walizką rzeczy osobistych, bez pieniędzy i samochodu, ale za to pełen zapału.

Ojciec Roger śmieje się, gdy wspomina swoje początki w Lubomlu. Ksiądz Kamilewski zachęcając go do pracy w tym mieście mówił mu, że odradzająca się wspólnota jest duża i sporo osób przychodzi na Mszę św. Gdy po raz pierwszy stanął przy ołtarzu, to się załamał. Do kościoła przyszły cztery osoby...

– Cały mój zapał zgasł – mówi o. Roger. Nie bardzo widziałem, czy moja praca tutaj ma sens. Na następnych Mszach św. wiernych przyszło już więcej. Ale wielkich tłumów nigdy nie było.

Po pierwszym szoku o. Roger szybko przyszedł do siebie. Przestało mu nawet przeszkadzać, że w domku u staruszki, u której zamieszkał nie było żadnych wygód. Formując powierzoną sobie “trzódkę”, o. Roger kontynuował też prace remontowe przy świątyni, które nie były łatwe. Kościół przez wiele lat służył jako magazyn nawozów sztucznych i jego ściany były silnie zasolone.

– Wymieniliśmy m.in. posadzkę i okna – wylicza o. Roger. – Zainstalowaliśmy nowy ołtarz, w którym umieściliśmy kopię Cudownego Obrazu Matki Bożej Lubomelskiej, ofiarowanej wspólnocie przez parafię w Polichnie, w której schronił się uciekający przed ukraińskimi rzeziami ostatni proboszcz Lubomla ks. Stefan Jastrzębski, wywożąc ze sobą cenny wizerunek.

Prowadząc prace remontowe, o. Roger starał się także rozwijać duszpasterstwo. Udało mu się skupić wokół siebie stale rozrastającą się grupkę dzieci, których starał się uczyć podstawowych prawd wiary.

– Pochodzili oni z różnych rodzin, niewierzących bądź nominalnie prawosławnych. – Niektóre przychodziły na Mszę św., inne tylko na katechezę. W szczytowym okresie było ich w sumie ze czterdzieści. Nikogo z nich na katolicyzm nie nawracałem, uczyłem ich modlitw, przykazań itp. Prawosławnemu batiuszce to się jednak nie spodobało. Zagroził ekskomuniką wszystkim rodzicom, którzy zgadzają się, by ich prawosławne dzieci chodziły na naukę do katolickiego księdza. Dzieci przestały przychodzić do mnie, ale do cerkwi tez nie poszły. Prawosławni księża nie prowadzili zresztą wówczas żadnej formacji, ograniczając się wyłącznie do odprawiania Liturgii.

Ojciec Roger zajął się też cmentarzem polskim w Lubomlu, którego resztki jakoś się zachowały. Wspólnie z parafianami ustawił tam krzyż, a w dzień “Wszystkich Świętych” odprawił nabożeństwo. Pierwsze po kilkudziesięciu latach.

Od początku swojej posługi w Lubomlu o. Roger działał też niejako dwutorowo. Równolegle starał się wskrzesić parafię w Kowlu odległym o 50 km od Lubomla.

– Przy pierwszej okazji wybrałem się pociągiem do Kowla – mówi. – Miałem adres pana Walerego Draganiuka, znajomego ks. Kamilewskiego jeszcze z czasów , gdy pracował on w katedrze we Lwowie. Zasugerował, że mi na pewno pomoże odnaleźć w mieście innych katolików. Gdy wysiadłem z pociągu, szczęśliwie spotkałem przed dworcem panią, która szła na poszukiwaną przeze mnie ulicę. Gdy dotarłem pod blok, pierwszym spotkanym przez mnie mężczyzną pod klatką schodową przy skrzynkach na listy był pan Draganiuk. Przy jego pomocy zebraliśmy grupę dwudziestu osób niezbędnych do zarejestrowania parafii. Późną jesienią 1992 r. udało się nam załatwić wszystkie formalności. Pierwsze Msze św. odprawialiśmy w domu pani Janiny Łuszczyc. Miały one miejsce w sobotę wieczorem i przychodziło na nie kilkanaście osób. Przyjeżdżałem na nie z Lubomla pociągiem i następnie wracałem z powrotem, by w niedzielę w nim sprawować Najświętszą ofiarę. W 1993 r. udało nam się pozyskać w samym centrum miasta samodzielny dom, w którym urządziliśmy kaplicę p.w. Krzyża Świętego. Do pomocy w jej organizacji przyjechało do Kowla dwóch kleryków z naszej prowincji Mariusz Uniżycki i Wacław Bujak, którzy później już jako kapłani pracowali na Ukrainie. Pierwszą Mszę św. odprawialiśmy w Wielką Sobotę 1993 r. Przyjechał na nią jeszcze ze Lwowa bp Marcjan Trofimiak, a z Łucka ks. Ludwik Kamilewski. W kaplicy tej modliliśmy się przez trzy lata. Mieliśmy tam stosunkowo niezłe warunki. Były w niej trzy pomieszczenia. W dwóch znajdowała się kaplica, w trzecim zakrystia, w której gdy przyszło więcej ludzi umieszczaliśmy dzieci. W przedsionku spowiadaliśmy wiernych. W obiekcie był gaz i zimą ją ogrzewaliśmy. Latem 1993 r. wsparli mnie dwaj współbracia z prowincji o. Gracjan Piotrowski i br. Adrian Brzózka. Zdobyliśmy też organistkę, którą została pani Nina nauczycielka w szkole muzycznej. Kupiono również mieszkanie w bloku, dzięki czemu współbracia nie musieli mieszkać razem ze mną w Lubomlu, ale byli bliżej kowelskiej wspólnoty. Po roku pracy w 1994 r. o. Gracjan został przeniesiony do Rawy Ruskiej, a zastąpił go o. Zygmunt Majcher. Jako przełożony naszej reformackiej placówki zleciłem mu remont kaplicy w Kamieniu Koszyrskim, w którym wcześniej udało się nam także zarejestrować parafię. W miejscowości tej był co prawda kościół, ale został całkowicie przebudowany i zamieniony w piekarnię. Nie było sensu go odzyskiwać. Początkowo modliliśmy się w mieszkaniach prywatnych m.in. u pani Lucyny Arseniuk. 1 czerwca 1996 r. udało się nam poświęcić wyremontowaną kaplicę na dawnym cmentarzu p.w. św. Michała Archanioła. Uroczystości przewodniczył bp Stanisław Padewski, ówczesny sufragan w diecezji kamieniecko-podolskiej.

Ojcu Rogerowi udało się także wskrzesić parafie w Łukowie, na jaki przechrzczono dawny Maciejów. Msze św. odprawiane w nim były w domu pana Stanisława Patajewicza.

Odradzając kolejne parafie, o. Roger nie zapominał też o ich korzeniach. Wraz z wiernymi wspólnot modlił się zwłaszcza na masowych grobach Polaków niegdyś do nich należących, którzy padli ofiarą rzezi dokonanych przez ukraińskich nacjonalistów. A tych w okolicy nie brakowało. W powiecie lubomelskim kureń “Łysoho” dokonał szczególnego aktu ludobójstwa. We wsi Wola Ostrowiecka zamordował 628 Polaków i 7 Żydów, w tym 220 dzieci, w wieku do 14 lat, a we wsi Ostrówki 521 Polaków i 2 Żydów, w tym 246 dzieci do 14 lat. Gdy o. Roger przyjechał do Lubomla sprawa na nowo odżyła. W sierpniu 1992 r. dokonano ekshumacji szczątków ofiar mordu, by je godnie pochować. Ojcu Rogerowi przyszło święcić nowe miejsce kaźni Polaków w Wierzbicznie.

– Tamtejszy Ukrainiec emerytowany nauczyciel pan Miron Bocz jako mały chłopiec widział, gdzie nacjonaliści zamordowali swoich polskich sąsiadów i postanowił ustawić na ich grobie krzyże, które wykonał własnoręcznie wspomina o. Roger. – Sam do mnie jechał i poprosił, bym je poświęcił. We wrześniu 1994 r. poświęciliśmy też kwatery żołnierzy 27 dywizji AK na cmentarzu w Rymaczach i Zasmykach. Do tej pierwszej miejscowości przez jakiś czas dojeżdżaliśmy też z Mszą św. Odprawialiśmy także odpust na św. Izydora, na który przyjeżdżało wielu byłych mieszkańców tej miejscowości, tworzących w Polsce zorganizowaną społeczność.

Pisząc o pierwszych latach posługi franciszkanów na Kowelszczyźnie nie można tez pominąć osoby brata Adriana Wacława Brzózki. Pracując jako stolarz i pomagając w remontach, pisał też wiersze poświęcone pamięci dawnych mieszkańców tych ziem bestialsko pomordowanych. Nikt, tak jak on nie oddał ich tragedii i nie napisał takiego aktu oskarżenia pod adresem tych, którzy podnieśli rękę na niewinnych i za nikczemne czyny dosięga ich kara, najcięższa dla człowieka, zostają napiętnowani znamieniem Kaina. Swoją twórczość publikował w tomikach, które nie pozostały bez echa. Po jednym z nich został z Ukrainy wydalony.

Od początku 1994r. o. Roger podjął starania o uzyskanie zgody na budowę nowej świątyni w Kowlu. Władze ukraińskie akceptowały ten projekt, ale początkowo nie chciały przyznać odpowiedniej lokalizacji. Zgadzały się na wzniesienie kościoła, ale na obrzeżu miasta, gdzie mieli już swoje domy modlitwy baptyści, świadkowie Jehowy itp. Później, gdy ks. Kamilewski wystąpił z inicjatywą przeniesienia do Kowla zabytkowego drewnianego kościół z Wiszenek, zaproponowały plac w pobliżu, gdzie znajdował się nieistniejący już kościół, wzniesiony przez ks. Tokarzewskiego. Teren ten nie bardzo się jednak nadawał, gdyż był podmokły. W końcu sami franciszkanie znaleźli i zaproponowali plac po dawnym autoparku czyli zajezdni autobusowej. Znajdował się on w centrum miasta, ale władze się zgodziły i wydały zgodę na lokalizację.

– Szybko przygotowaliśmy plan i 6 grudnia weszliśmy na plac budowy, zaczynając realizacje inwestycji od murowanych pomieszczeń, tworzących dolny kościół, na których miała stanąć drewniana przeniesiona z Wiszenek świątynia – mówi o. Roger. – Wtedy zainteresowali się nami miejscowi nacjonaliści. Jak się dowiedzieli, że wznosimy kościół rzymskokatolicki, chcieli koniecznie zmusić władze, by cofnęły nam pozwolenie na budowę. Na to na szczęście było za późno. Roboty były tak daleko posunięte, że o przerwaniu ich nie mogło być mowy. Gdy tylko kościół dolny był gotowy wiosną 1996r. przystąpiliśmy do montowania przywiezionego z Wiszenek kościoła, z którego tylko część elementów nadawała się do użytku. Wszystkie prace wykonywaliśmy oczywiście pod nadzorem konserwatorskim. Bardzo zaangażował się w nie ojciec Zygmunt Majcher, który znał się na stolarce i zorganizował odpowiednią ekipę. Firma ukraińska nie miała żadnego doświadczenia. Podobnie jak architekt, który miał kłopoty z wyliczeniem, jaka ilość drewna będzie potrzebna do wykończenia świątyni. W sumie od rozpoczęcia budowy do poświęcenia świątyni upłynęło rok i dziesięć miesięcy. Bardzo dużo pomogli nam przy całej inwestycji Niemcy. Organizował ich do tego pan Albert Piele. Dlatego tez na uroczystość poświęcenia świątyni zaprosiliśmy bp Reincharda Lehtmana z Műnster, który był głównym celebransem. Oprócz niego byli: bp Marcjan Trofimiak, bp Antoni Padewski i bp Stanisław Szyrokoradiuk. Wśród gości na poświęcenie kościoła był też ks. Zbigniew Staszkiewicz z Lublina, od którego dowiedzieliśmy się, że wznieśliśmy świątynię na dawnej posesji jego rodziny.

Od momentu zbudowania w Kowlu świątyni miasto to stało się siedzibą centrum duszpasterskiego, z którego ojcowie dojeżdżali do obsługiwanych parafii. Ich placówka stała się też formalnie domem zakonnym w 1997 r. Początkowo podlegał pod polską Prowincję Matki Bożej Anielskiej. Później bezpośrednio Kurii Generalnej w Rzymie. W 2000 r. w trakcie ujednolicania struktur zakonnych na Ukrainie został poddany jurysdykcji Kustodii św. Michała Archanioła na Ukrainie na mocy generała zakonu o. Giacomo Bini.

Ojciec Roger pracował już wtedy w Rawie Ruskiej. Od 1997 r. gwardianem domu i proboszczem parafii był o. Zygmunt Majcher, którego wsparł o. Eugeniusz Kwiatkowski, niemłody już kapłan, który ze względów zdrowotnych musiał wrócić do kraju. Po jego wyjeździe o. Zygmunta wspierali m.in. o. Mariusz Uniżycki i o. Tadeusz Pawłowicz. Wspólnota po wzniesieniu kościoła kontynuowała prace inwestycyjne. Przystąpiła m.in. do budowy klasztoru obok świątyni. Po zakończeniu tej inwestycji o. Majcher przystąpił do budowy kościoła w Kamieniu Korzyrskim na dawnym polskim cmentarzu. Został on poświęcony 24 czerwca 2005 r., w tym samym dniu, w którym odbywały się uroczystości powtórnego otwarcia we Lwowie Cmentarza Orląt.

Z Krakowa na Kowelszczyznę (2/2) (PL)

O. Polikarp Strzałkowski OFM

Po odejściu o. Zygmunta Majchera funkcję proboszcza i gwardiana klasztoru objął o. Tadeusz Pawłowicz. W 2006 r. duszpasterska pałeczkę przejął o. Polikarp Anatol Strzałkowski. Obowiązki wikarego objął o. Augustyn Henadij Siciński, urodzony we Lwowie w 1959 r., który przeszedł trudną drogę do zakonu, do którego wstąpił w 1984 r., kończąc studia w 1995 r. w bernardyńskim seminarium w Kalwarii Zebrzydowskiej. Pracował później m.in. w Czeczelniku i Połonnem. Ojciec Polikarp urodził się w Jasenówce k/Żytomierza w 1970 r. Szczyci się tym, że pochodzi z polskiej rodziny, która za wiarę i polskość zapłaciła konkretną cenę. On sam niejeden raz był obiektem drwin za to, że zawsze podkreślał, że jest Polakiem.

– Moja mama Genowefa urodziła się w Kazachstanie, dokąd wywieziono jej rodziców – mówi. Oni sami nie zobaczyli już stron ojczyzny. Zmarli na stepowym pasiołku. Mamie udało się wrócić. Mój ojciec urodził się po ówczesnej polskiej stronie granicy we wsi k/ Równego. Gdy wkroczyli sowieci, uznali mego dziadka za kułaka i rozparcelowali jego ziemię. Nie miał on z czego utrzymać rodziny i by siedmioro dzieci nie głodowało, oddał je na służbę do ukraińskich gospodarzy, z którymi pozostawał w dobrych stosunkach. Mój ojciec trafił do rolnika, który gdy zaczęły się rzezie, okazał się być rezunem jeżdżącym nocą, by mordować Polaków. Ojciec nie zdawał sobie oczywiście z tego sprawy, gospodarz go bardzo polubił i traktował niemal jak syna. Pewnego razu nocą tato usłyszał, że ktoś wszedł do domu, mówi do gospodarza, że “będzie odpowiadał przed naszymi, bo przechowuje u siebie Polaka”. Ten przerażonym głosem odpowiedział, że nie wiedział, że ojciec jest Polakiem, a do roboty go wziął, bo dobrze pracuje. Następnego dnia poszedł do dziadka i zaproponował, żeby ojca przechrzcić na prawosławnego, bo to zapewni mu bezpieczeństwo. Ten jednak twardo odpowiedział, że “wiarą nie handluje”. Tato wiele razy mi to opowiadał i zawsze podkreślał, jak wielkiej wiary musiał być jego ojciec, że w ówczesnej sytuacji, gdy w okolicy były mordowane całe wsie zdobył się na taką deklarację. Tato mieszkał u tego gospodarza jeszcze trzy tygodnie, a potem uciekł. Idąc spać kładł on siekierę pod łóżko i tato bał się, że go zarąbie. Dziadkowie uciekając przed rzeziami schronili się za Zbruczem. W jakiś sposób trafili do Żytomierza. Tu moi rodzice poznali się, a później przeprowadzili się do Jasenówki, miejscowości odległej o 70 km. Tam przyszły na świat ich kolejne dzieci, w tym ja. Mam jeszcze siostrę i trzech braci. Siostra jest nauczycielką, jeden z braci lotnikiem, drugi milicjantem, a trzeci artystą rzeźbiarzem. Rodzice starali się wychować nas na porządnych ludzi. Ojciec był człowiekiem bardzo pobożnym. Dbał o nasze wychowanie religijne, ale także patriotyczne. To on nauczył nas języka polskiego. Mama urodzona w Kazachstanie już nie znała języka przodków. Rodzice, pomimo iż w swoim życiu sporo wycierpieli zawsze uczyli nas, że w życiu nie można postępować według zasady: oko za oko, ząb za ząb. Uczyli nas sztuki przebaczania, jako warunku pojednania.

Choć wychowany w głęboko religijnej rodzinie o. Polikarp nie od razu chciał zostać katolickim kapłanem. Po ukończeniu Technikum Kolejowego pracował krótko jako dyżurny ruchu. Później powołano go do służby wojskowej, którą odbywał w Moskwie w stopniu sierżanta. Miał 27 podwładnych i zajmował odpowiedzialne stanowisko. Służył trzy lata o rok dłużej. Związek Sowiecki się chwiał i w jednostkach nie zwalniano rezerwistów. Po przejściu do cywila chciał pozostać w Moskwie. Miał tu wielu kolegów i bez trudu dostałby pracę. Rodzice jednak ani słyszeć o tym nie chcieli. Obawiali się, że z dala od domu w mieście, w którym nie ma kościoła, straci wiarę i zapomni o Panu Bogu.

– Wysłali mnie do Żytomierza, bym poszedł do spowiedzi i poważnie zastanowił się nad życiem – wspomina. Udałem się więc do żytomierskiej katedry i przystąpiłem do spowiedzi. Trwała ona bardzo długo, a na jej zakończenie niespodziewanie kapłan, u którego się spowiadałem, a był nim obecny ordynariusz diecezji żytomiersko-kijowskiej bp Jan Purwiński niespodziewanie zapytał mnie, czy nie chciałbym zostać księdzem. Początkowo zbaraniałem, sam siebie pytałem, jak to ja księdzem. Nigdy wcześniej o tym nawet nie myślałem. Po wyjściu z katedry zacząłem się jednak nad tym zastanawiać. Myśl o zostaniu kapłanem zaczęła mnie nurtować. Usiłowałem ją zabić, ale się nie dało. Zamieszkałem w Żytomierzu i po pracy zacząłem się angażować w działalność parafii, która po rozpadzie ZSRR uzyskała, tak jak cały Kościół na Ukrainie nowe możliwości funkcjonowania. Po pewnym czasie zrezygnowałem z pracy, pomimo, że była bardzo dobrze płatna i gwarantowała mi kwaterę i całkowicie poświęciłem się kościołowi. Przy kwaterze powstał III Zakon Świętego Franciszka założony przez o. Leopolda z Niepokalanowa. Zaangażowałem się w jego rozwój. Jeździłem po wsiach, uczyłem ludzi się modlić, a zwłaszcza odmawiać Różaniec. Biskup Purwiński namawiał mnie bardzo, żebym został księdzem diecezjalnym. Ta droga jednak mnie nie pociągała, choć jako ministrant w katedrze znałem wielu z nich. Jako tercjarza bardziej pociągało mnie pójście drogą św. Franciszka. Nie bardzo jednak wiedziałem, jak to zrobić. I wtedy w Żytomierzu zjawili się bernardyni, którym udało się odzyskać kościół św. Jana z Dukli. Początkowo nie wiedziałem, ze są to franciszkanie. Sądziłem, ze jest to zakon założony przez jakiegoś św. Bernardyna. Dopiero po osobistym kontakcie z ojcem Elizeuszem dowiedziałem się, że to tez franciszkanie. Poprosiłem wtedy biskupa, bym mógł przejść do ich kościoła i tam pomagać. Ten zgodził się. Towarzysząc bernardynom, spotkałem się z o. Darzyckim, rozmowa z którym wywarła na mnie bardzo silne wrażenie. Postanowiłem po niej wstąpić do zakonu. Najpierw odbyłem postulat w Miastkówce, później nowicjat w Leżajsku i studia w Wyższym Seminarium Duchownym Księży Bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej.

W 2000 r. o. Polikarp został wyświęcony. Uroczystość odbyła się w Żytomierzu, o co o. Roger specjalnie poprosił, chociaż święcenia diakonatu miał w Polsce.

– Święcenia kapłańskie w Polsce już spowszechniały i nie robią na ludziach większego wrażenia, co w jakimś sensie jest naturalne, bo jest ich dużo – mówi. – Tymczasem tu na Ukrainie są one wciąż wielkim wydarzeniem. Dla dobra tutejszych ludzi zdecydowałem się na Żytomierz, żeby oni tez mogli przeżyć jakieś świadectwo. Nie pomyliłem się. Kościół był pełen ludzi, którzy byli bardzo wzruszeni. Wielu płakało.

Po święceniach o. Polikarp został przez przełożonych skierowany do Zbaraża, w którym był wikarym o. Maksymiliana Żydowskiego. Pracował tam ponad dwa lata. Dwa razy po pół roku w zastępstwie pełnił też obowiązki proboszcza. Zbaraska parafia nie wyczerpała całej aktywności o. Polikarpa. Dojeżdżał też do odradzającej się franciszkańskiej parafii w Husiatyniu. Pomagał również okolicznym księżom w pracy duszpasterskiej. Służył również jako przewodnik pielgrzymom i turystom z Polski odwiedzającym Zbaraż.

Z dawnego polskiego kresowego gniazda, w którym było dziewięćdziesięciu wiernych, po dwóch latach pracy o. Polikarp trafił do Serednego na Zakarpaciu, gdzie franciszkańska placówka obsługiwała dziewięć parafii, liczące w sumie trzy tysiące ludzi. Prowadził tam duszpasterstwo w języku ukraińskim i słowackim. Tego ostatniego musiał się oczywiście uczyć. Tę placówkę wspomina z rozrzewnieniem.

– Zakarpacie to region bardzo specyficzny – podkreśla. – Najbardziej ekumeniczny ze wszystkich obwodów na Ukrainie. Tam nieważne, w jakim języku kapłan prowadzi duszpasterstwo, liczy się tylko, jakim jest człowiekiem.

Po dwuletniej posłudze na Zakarpaciu o. Polikarp ponownie trafił do Zbaraża, a z niego po kolejnych dwóch latach w 2006 r. do Kowla. Nie jest to łatwa placówka. Przede wszystkim dlatego, ze parafie dojazdowe przez nią obsługiwane znajdując się w sporej odległości od Kowla i w każdą niedzielę dojeżdżający do nich kapłan musi przejechać bite 270 km. Z Kowla jedzie się w stronę granicy z Białorusią do odległego o 75 km Kamienia Koszyrskiego, by następnie wrócić do Kowla i udać się z niego do Lubomla i Łukowa i wrócić do Kowla. W porównaniu z czasami o. Rogera ze stałej obsługi wypadły tylko Rymacze, w której niestety praktycznie nie ma katolików.

– Mszę św. odprawiamy tam dwa razy do roku, głównie dla pielgrzymów z Polski, odwiedzających groby przodków – mówi o. Polikarp. – Ponadto okazjonalnie, dwa, trzy razy do roku sprawujemy Najświętszą Ofiarę na cmentarzach żołnierzy 27 dywizji AK w Zasmykach i Ratnie.

Największą wspólnotą jest ta istniejąca w Kowlu. Liczy około 150 osób. Tylu jest formalnie zapisanych w kartotekach. Około połowy z nich ma polskie korzenie i czuje się Polakami. Są to potomkowie nielicznych Polaków, którzy pozostali w Kowlu po 1945 r. Niektórzy przyjechali też z Lwowa i zabruczańskiej Ukrainy, skierowani tu do pracy. Pozostali wierni mają różne, głównie ukraińskie pochodzenie. Związali się z parafią głównie ze względu na pomoc humanitarną, płynąca do niej z Zachodu w latach dziewięćdziesiątych XX wieku.

Choć formalnie do niej dalej należą, to wciąż nie bardzo rozumieją istotę Kościoła – mówi ojciec Polikarp. – Nie szanują kapłana. Nie czują się zupełnie odpowiedzialni za utrzymanie parafii. Moim poprzednikom było na pewno łatwej. Otrzymali różnoraką pomoc z Włoch i Niemiec. My z ojcem Augustynem jesteśmy zdani wyłącznie na siebie. Sami musimy się martwić, skąd wziąć pieniądze na utrzymanie własne, kościoła i klasztoru, a także na kupno benzyny, by mieć co nalać do baku. Dlatego też, chociaż jest nas dwóch, to w praktyce jeden stale jest w rozjazdach i stara się w różny sposób zdobywać środki na utrzymanie parafii. Sąsiedzi proszą nas też o zastępstwa, czy o głoszenie rekolekcji.

Duszpasterstwo w kowelskiej parafii jest prowadzone w języku polskim i ukraińskim. Msze św. w parafii odprawia się na przemian w językach polskim i ukraińskim. Na Mszę św. przychodzi regularnie około 70 osób, czyli mniej więcej połowa zobowiązanych.

Praca duszpasterska w kowelskiej parafii nie jest łatwa. Ojciec Polikarp ciężko wzdycha, gdy słyszy pytanie, jak ją ocenia.

– Pracuje się tu trudniej niż na moich poprzednich placówkach w Zbarażu i Zakarpaciu – twierdzi. – Ludzie tu są inni, zamknięci w sobie, skryci, wciąż jakby żyjący w cieniu historii. Bardzo trudno do nich dotrzeć. Ewangelizację często trzeba prowadzić od zera. Tu całkiem zanikła katolicka tradycja. Mimo, iż parafia funkcjonuje już szereg lat, wciąż jeszcze na nowo się nie zakorzeniła. Oczywiście staramy się nie tylko narzekać, ale prowadzić duszpasterstwo pomnażające dorobek poprzedników. W tak niewielkiej grupie wiernych nie da się oczywiście tworzyć jakichś grup, prowadzić duszpasterstwa specjalistycznego. Koncentrujemy się więc na typowej pracy pastoralnej: głosimy Słowo Boże, ewangelizujemy, udzielamy Sakramentów, prowadzimy katechezę dla niewielkiej grupki dzieci. Liczymy, że w przyszłości nasza wspólnota będzie się rozwijać. Kowel to przecież duże 70-tysięczne miasto. Dla wielu jego mieszkańców przynależnośc do Kościoła rzymskokatolickiego może być atrakcyjna. Już teraz przekonują się, ze Kościół rzymskokatolicki nie jest “polski”, ale powszechny i każdy, w tym także Ukraińcy, mogą do niego należeć.

Ojciec Polikarp stara się podejmować różne inicjatywy przybliżające parafię kowelskiej społeczności. Prawdziwym hitem okazały się organizowane w świątyni koncerty skrzypcowe, na które zaczęła przychodzić miejscowa ukraińska inteligencja. Podobne powodzenie miały występy chórów.

By zdynamizować duszpasterstwo w Kowlu, jak i w winnych parafiach o. Polikarp chciałby sprowadzić do miasta siostry zakonne. Pracowały już w nim siostry orionistki i benedyktynki, ale w wyniku różnych problemów i konfliktów wyjechały.

– Parafia na tym niewątpliwie straciła, bo nieźle jak słyszę z relacji pracowały – mówi o. Polikarp. – Obecnie jak sądzę nasze stosunki ułożyłyby się lepiej. Jedynym problemem jest mizeria finansowa naszej parafii. Siostry musiałyby się same utrzymać. Siostry mogłyby też zamieszkać w Kamieniu Koszyrskim. Tam pod kościołem jest akurat sala, którą można by przerobić na mieszkanie dla nich. Ich stała posługa w tej miejscowości znacząco ożywiłaby tamtejszą wspólnotę i przyciągnęło do niej więcej dzieci.

Choć funkcjonowanie franciszkańskiej wspólnoty w Kowlu towarzyszą różne problemy i kłopoty, to niewątpliwie ma ona przed sobą przyszłość i będzie wnosić wkład w życie duchowe miasta i całej Ziemi Kowelskiej.

Marek A. Koprowski

Fot. Janusz Romaniuk

[“Wołanie z Wołynia” nr 3 (82) z maja-czerwca 2008 r., s. 31-40.]

Z Krakova na Kovelszczynu (1/2) (UA)

O. Henadij Siciński OFM

З КРАКОВА НА КОВЕЛЬЩИНУ

Першим францисканцем, котрий приїхав на Ковельщину, щоб допомогти у відродженні від нуля структур Католицької Церкви, був о. Роґер-Анджей Мулярчик з краківської Провінції Матері Божої Ангельської Ордену Францисканців-Реформатів. Народився в 1959 році. На священика його висвячено в 1985 році. Після семи років праці в Польщі, відправився в Україну, зокрема на Волинь. Тоді в цьому була потреба. Отцю Людвіку Камілевському вдалося тоді повернути багато зачинених радянською владою костелів і бракувало священиків для їх обслуговування.

– Архієпископ Мар’ян Яворський просив тодішнього отця провінціала, з котрим приїхав до Львова на духовні вправи, щоб реформати підтримали Волинь, – згадує о. Роґер. – Отже, не було над чим задумуватися. Ми відправилися з о. провінціалом до Луцька, де о. Камілевський запропонував нам дві можливості. Ми могли розпочати працю або в Корці, або в Любомлі з перспективою утворення парафії в Ковелі. Отець провінціал вирішив, що реформати працюватимуть у Любомлі, в якому мали обслуговувати найстарший на Волині костел, фундований князем Владиславом Яґеллою. На знімку костел не виглядав погано. Був під дахом і частково відремонтований. 14 червня 1992 р., у престольний празник Пресвятої Трійці, був посвячений. Там існувала вже спільнота, лідером якої була Анна, котра підтримувала о. Камілевського у ремонтних роботах. Раз на два тижні приїжджав до Любомля священик, щоб відправити в храмі св. Месу. На зміну відправляли о. Людвік Камілевський і о. Марек Ґмитжук. Наприкінці вересня я приїхав до Любомля з валізою особистих речей, без грошей і автомобіля, зате із запалом.

Отець Роґер сміється, коли згадує початки своєї праці у Любомлі. Отець Камілевський, заохочуючи його до праці у цьому місті, говорив, що спільнота, яка відроджується, велика і багато осіб приходить на св. Месу. Коли вперше раз став біля вівтаря, то занепав духом. До костелу прийшли чотири особи...

– Весь мій запал згаснув, – говорить о. Роґер. – Не дуже бачив, чи моя праця мала тут сенс. На наступні св. Меси вірних прийшло вже більше. Але великого натовпу ніколи не було.

Після першого шоку о. Роґер швидко прийшов до тями. Перестало йому навіть перешкоджати те, що в домі у старшої жінки, в якої поселився, не було жодних зручностей. Формуючи довірену йому “отарку”, о. Роґер продовжував також ремонтні роботи біля костелу, що було нелегко. Костел протягом багатьох років служив як склад мінеральних добрив і його стіни були сильно просякнуті ними.

– Ми замінили, зокрема, підлогу і вікна, – перераховує о. Роґер. – Поставили новий вівтар, в якому розмістили копію чудотворного образу Матері Божої Любомирської, подаровану спільноті парафією в Поліхні, в якій сховався, втікаючи від української різні, останній настоятель Любомля о. Стефан Ястжембський, вивозячи із собою цінний образ.

Проводячи ремонтні роботи, о. Роґер старався також розвивати душпастирство. Йому вдалося зібрати навколо себе постійно зростаючі групи дітей, котрих старався вчити основних правд віри.

– Вони походили з різних родин, невіруючих або номінально православних. – Деякі приходили на св. Месу, інші – тільки на катехезу. Разом їх було щонайбільше сорок. Нікого з них на католицизм не навертав, вчив їх молитов, Божих заповідей і т.д. Однак православному батюшці це не сподобалося. Застрашив анафемою усіх батьків, котрі погоджувалися, щоб їхні православні діти ходили на науку до католицького священика. Діти перестали приходити до мене, але до церкви також не пішли. Зрештою, православні священики не проводили жодної формації, обмежуючись виключно відправлянням Літургії.

Отець Роґер зайнявся також польським цвинтарем у Любомлі, рештки якого дещо збереглися. Спільно з парафією поставив там хрест, а в день Усіх Святих відправив богослужіння. Перше після кількох десятків років. Від початку свого служіння в Любомлі о. Роґер діяв також ніби у двох напрямках. Одночасно старався відродити до життя парафію в Ковелі, яка розташована на відстані 50 км від Любомля.

– При першій нагоді вибрався потягом до Ковеля, – говорить. – Мав адресу пана Валерія Драганюка, знайомого о. Камілевського ще з часів, коли працював у катедрі у Львові. Запевнив, що дійсно мені допоможе знайти в місті католиків. Коли зійшов із потягу, на щастя, зустрів біля вокзалу пані, яка йшла на вулицю, яку я шукав. Коли підійшов до будинку, першим чоловіком, якого я зустрів у під’їзді, біля поштової скриньки, був пан Драганюк. З його допомогою ми зібрали необхідну групу із двадцяти осіб для реєстрації парафії. Пізно восени 1992 р. нам вдалося впоратися із всіма формальностями. Перші св. Меси відправляли вдома в пані Яніни Лущиць. Вони відправлялися в суботу ввечері й приходило на них кільканадцять осіб. Я на службу приїжджав з Любомля потягом і потів повертався знову, щоб у неділю відправити св. Месу. У 1993 р. вдалося нам придбати дім у самому центрі, в якому розмістили каплицю Святого Хреста. Щоб допомогти в її організації приїхало до Ковеля двоє питомців з нашої провінції: Мар’юш Уніжицький і Вацлав Буяк, котрі вже пізніше, будучи священиками, працювали в Україні. Першу св. Месу ми відправляли у Велику Суботу 1993 року. На цю св. Месу приїхав зі Львова єпископ Маркіян Трофим’як, а з Луцька – о. Людвік Камілевський. У цій каплиці ми молилися три роки. Мали там відносно непогані умови. У ній було три приміщення: у двох знаходилася каплиця, в третій – ризниця, в якій, коли приходило більше людей, розміщували дітей. У коридорі сповідали вірних. Був газ – зимою ми обігрівали каплицю. Літом 1993 р. мене підтримали двоє співбратів із провінції: о. Ґраціан Пьотровський і брат Адріан Бжузка. Знайшли також органістку, якою була пані Ніна, вчителька музичної школи. Також купили в будинку квартиру, завдяки чому співбрати не мусили жити разом зі мною у Любомлі, а були ближче до ковельської спільноти. Через рік праці, в 1994 р., о. Ґраціана перевели в Раву Руську, а замінив його о. Зиґмунт Майхер. Будучи настоятелем нашої реформатської станиці, доручив йому ремонт каплиці в Камені-Каширському, в якому раніше вдалося нам також зареєструвати парафію. У цій місцевості був, щоправда, костел, але повністю перебудований і замінений на пекарню. Не було сенсу його повертати. На початку молилися у приватних помешканнях, зокрема, у пані Люцини Арсенюк. 1 червня 1996 року вдалося нам посвятити відремонтовану каплицю на колишньому цвинтарі св. Михаїла Архангела. Урочистість очолював єпископ Станіслав Падевський, тодішній суфраган у Кам’янець-Подільській дієцезії.

Отцю Роґеру вдалося також відновити парафію в Лукові, на який був перейменований колишній Мацєїв. Там були відправлені св. Меси в домі пана Станіслава Патаєвича.

Відроджуючи чергові парафії, о. Роґер не забував також про їх корені. Разом із вірними спільнот особливо молився на братських могилах поляків, які колись до них належали, котрі пали жертвою різні, вчиненої українськими націоналістами. А таких в околиці не бракувало. У Любомльському районі курінь “Лисого” вчинив особливий акт людовбивства. У селі Воля Островецька замордував 628 поляків і 7 євреїв, у тому числі 220 дітей, віком до 14 років, а у селі Острівки – 521 поляка і 2 євреїв, у тому числі 246 дітей до 14 років. Коли о. Роґер приїхав до Любомля, справа знову ожила. У серпні 1992 р. зробили ексгумацію останків жертв мордувань, щоб їх гідно поховати. Отцю Роґеру довелося святити нове місце страти поляків у Вербичному.

– Тамтешній українець учитель пенсіонер пан Мирон Боч, будучи ще малим хлопцем, бачив, де націоналісти замордували своїх польських сусідів і вирішив поставити на їх могилах хрести, які зробив сам, – згадує о. Роґер. – Сам до мене приїхав і попросив, щоб я їх посвятив. У вересні 1994 р. ми посвятили братські могили жовнірів 27 дивізії АК на цвинтарі в Римачах і Засмиках. До цієї першої місцевості, протягом якогось часу, ми доїжджали зі св. Месою. Відправляли також відпуст на св. Ізидора, на який приїжджало багато колишніх мешканців цієї місцевості, що створювали в Польщі організовану громаду.

Пишучи про перші роки служіння францисканців на Ковельщині, не можна також обминути особи брата Адріана-Вацлава Бжузки. Працюючи столяром і допомагаючи в ремонті, писав також вірші, присвячені пам’яті жорстоко замордованих колишніх мешканців цих земель. Ніхто так, як він не відтворив їхньої трагедії і не написав такого акту засудження в адресу тих, котрі піднесли руку на невинних і що за нікчемні справи досягає їх кара, найважча для людини – залишаються заплямлені знаменням Каїна. Свою творчість публікував у невеликих збірках, які не залишилися без відлуння. Після одного із них, його видворили з України.

Від початку 1994 р. о. Роґер почав старання про отримання згоди на будівництво нового храму в Ковелі. Українська влада акцептувала цей проект, але на початку не хотіла виділити відповідної локалізації. Давали згоду на будівництво костелу, але на окраїні міста, де мали також свої доми молитви баптисти, свідки Єгови і т.п. Пізніше, коли о. Камілевський виступив із ініціативою перенесення до Ковеля старовинного дерев’яного костелу з Вишеньок, запропонували площу неподалік, де знаходився вже неіснуючий костел, побудований о. Токажевським. Однак цей терен не дуже відповідав для будівництва, тому що був підмоклий. У решті-решт самі францисканці знайшли і запропонували площу після колишнього автопарку. Вона знаходилася в центрі міста, але влада погодилася і дала згоду на локалізацію.

– Ми швидко приготували план і 6 грудня увійшли на площу будівництва, починаючи реалізовувати інвестиції від мурованих приміщень, що створювали нижній костел, на яких мав стати дерев’яний, перенесений із Вишеньок храм, – говорить о. Рогер. – Тоді нами зацікавилися місцеві націоналісти. Як довідалися, що будуємо римо-католицький костел, хотіли обов’язково змусити владу, щоб забрала у нас дозвіл на будівництво. На це, на щастя, було запізно. Робота так далеко просунулася, що про її припинення не могло й бути мови. Як тільки нижній костел був завершений весною 1996 р., приступили до монтування привезеного з Вишеньок костелу, з якого тільки частину елементів можна було використати. Усі роботи виконували під наглядом управління архітектури. Дуже заангажувався в них отець Зиґмунт Майхер, котрий знався на столярці й організував відповідну групу людей. Українська фірма не мала жодного досвіду. Подібно як архітектор, котрий мав клопіт із розрахунками, яку кількість дерева потрібно для добудови храму. Загалом від початку будівництва і до посвячення пройшло рік і десять місяців. Дуже багато допомогли нам протягом всієї інвестиції німці. До цього організував їх пан Альберт Пєле. Тому на урочистість посвячення храму ми запросили єпископа Реінхарда Летмана з Мюнстер, котрий був головним супроводжуючим. З ним співслужили: єпископ Маркіян Трофим’як, єпископ Антоній Падевський і єпископ Станіслав Широкорадюк. Серед гостей на посвяченні костелу був о. Збіґнєв Сташкевич із Любліна, від котрого ми довідалися, що побудували хр&

Z Krakova na Kovelszczynu (2/2) (UA)

Kościół w Kamieniu Koszyrskim

Після відходу о. Зиґмунта Майхера, функцію настоятеля і гвардіана монастиря прийняв о. Тадеуш Павлович. У 2006 р. душпастирську естафету прийняв о. Полікарп-Анатоль Стшалковський. Обов’язки вікарія прийняв о. Августин-Генадій Сіцінський, котрий народився у Львові в 1959 р. і пройшов важку дорогу до згромадження, до якого вступив у 1984 р., закінчивши навчання в 1995 р. в бернардинській семінарії в Кальварії Зебжидовській. Пізніше працював, зокрема, у Чечельнику й Полонному. Отець Полікарп народився в Ясенівці біля Житомира в 1970 році. Гордиться тим, що походить із польської родини, яка за віру і польськість заплатила конкретну ціну. Він сам не один раз був об’єктом насмішок за те, що завжди підкреслював, що він поляк.

– Моя мама Ґеновефа народилася в Казахстані, куди вивезли її батьків, – говорить. – Вони вже не побачили батьківщини. Померли в степовому посьолку. Мамі вдалося повернутися. Мій батько народився по тодішньому польському боці кордону в селі біля Рівного. Коли вторглися совєти, визнали дідуся кулаком і розкулачили його землю. Він не мав з чого утримати родину, тому, щоб семеро дітей не голодували, віддав їх на службу до українських господарів, з якими був у добрих відносинах. Мій батько потрапив до землероба, котрий, коли почалася різня, став різуном, що їздив вночі різати поляків. Батько, зрозуміло, не розумів цього, бо господар дуже його полюбив і трактував його майже як сина. Певного разу, вночі, тато почув, що хтось увійшов у дім і говорить до господаря, що “... він буде відповідати перед своїми, що переховує у себе поляка”. Цей настрашеним голосом відповів, що не знав, що батько є поляком, а взяв його на роботу, бо добре працює. Наступного дня пішов до дідуся і запропонував, щоб мого батька перехрестили на православного, бо це запевнить йому безпеку. Той, однак, відповів, що “що віру не продає”. Мій батько багато разів мені про це розповідав: яку велику віру мусив мати його батько, що в тодішній ситуації, коли в околиці були мордовані цілі села, рішився так заявити. Тато жив у цього господаря ще три тижні, а потім утік. Господар, йдучи спати, клав під ліжко сокиру і тато боявся, що він його зарубає. Дідусь і бабця, утікаючи від різні, сховалися за Збручем. Якимось чином потрапили до Житомира. Тут мої батьки познайомилися, а пізніше переїхали до Ясенівки, місцевості, що знаходиться на відстані 70 км. Там прийшли на світ їхні діти, і в тому числі я. Маю ще сестру й трьох братів. Сестра вчителька, один із братів льотчик, другий – міліціонер, а третій – художник-різьбяр. Батьки старалися виховати нас порядними людьми. Батько був дуже побожною людиною. Дбав про наше не лише релігійне виховання, а також і патріотичне. Це він навчив нас польської мови. Мама, народжена в Казахстані, вже не знала мови предків. Батьки, всупереч того, що у своєму житті багато страждали, завжди вчили нас, що в житті не можна поступати згідно принципу: око за око, зуб за зуб. Учили нас вміння пробачати, як умову примирення.

Хоча о. Полікарп був вихований у глибоко релігійній родині, не відразу хотів стати католицьким священиком. Після закінчення технікуму залізничника, трохи працював черговим руху. Потім його призвали на військову службу, служив у Москві у званні сержанта. Мав 27 підпорядкованих і займав відповідальну посаду. Служив три роки, тобто довше на рік. Радянський Союз послаблювався і у війську не звільняли резервних. Після звільнення з війська, хотів залишитися в Москві. Мав тут багато колег і без труду знайшов би працю. Однак батьки про це не хотіли навіть чути. Боялися, що далеко від дому в місті, в якому немає костелу, втратить віру і забуде про Господа Бога.

– Мене послали до Житомира, щоб пішов до сповіді й серйозно задумався над життям, – згадує. Отже, відправився до житомирської катедри і приступив до сповіді. Вона тривала дуже довго, а на її закінчення священик, у котрого сповідався, а ним був нинішній ординарій Житомирсько-Київської дієцезії єпископ Ян Пурвінський, несподівано мене запитав, чи я не хотів би стати священиком. Спочатку остовпів, сам себе питав, як це я можу бути священиком. Ніколи про це раніше не думав. Після виходу з катедри, почав однак на цим задумуватися. Думка про те, що можу бути священиком, почала мене непокоїти. Хотів її викинути з голови, але це мені не вдалося. Замешкав у Житомирі й після роботи почав ангажуватися в діяльність парафії, яка після розпаду СРСР отримала, так як вся Церква в Україні, нові можливості функціонування. Після деякого часу звільнився з роботи всупереч тому, що добре платили і гарантували квартиру й повністю посвятив себе костелові. При катедрі постав ІІІ Орден Святого Франциска, заснований о. Леопардом з Нєпокалянова. Долучився до його розвитку. Їздив по селах, вчив людей молитися, а особливо відмовляти Розарій. Єпископ Пурвінський дуже мене намовляв, щоб став дієцезіальним священиком. Однак ця дорога мене не тягнула, хоча, будучи прислужником у катедрі, багатьох із них знав. Будучи терцярем, мене більше тягнуло піти дорогою св. Франциска. Однак не дуже знав, як це зробити. У той час у Житомирі з’явилися бернардини, котрим вдалося повернути костел св. Яна з Дуклі. На початку не знав, що це францисканці. Думав, що це орден заснований якимось св. Бернардином. Лише після особистого контакту з отцем Елізеушем довідався, що це також францисканці. Тоді попросив єпископа про те, щоб перейти до їхнього костелу і там допомагати. Єпископ погодився. Товаришуючи бернардинам, зустрівся з о. Дажицьким, розмова з котрим справила на мене велике враження. Після розмови вирішив вступити до згромадження. Спочатку відбув постулят у Городківці, пізніше новіціят у Лєжайську і навчання у Вищій Духовній Семінарії Отців Бернардинів у Кальварії Зебжидовській.

У 2000 р. о. Полікарп отримав ієрейські свячення. Урочистість відбулася в Житомирі, про що о. Роґер спеціально попросив, хоча свячення диякона мав у Польщі.

– Ієрейські свячення в Польщі вже стали звичними і не роблять на людей великого враження, що в якомусь сенсі є природним, бо їх є багато, – говорить. – Тим часом тут, в Україні, вони надалі є великою подією. Для добра тутешніх людей вирішив мати їх у Житомирі, щоб вони також могли пережити якесь свідоцтво. Не помилився. Костел був заповнений людьми, котрі були дуже зворушені. Багато з них плакало.

Після ієрейських свячень настоятелі направили о. Полікарпа до Збаража, в якому був вікарієм в о. Максиміліана Жидовського. Там працював більше двох років. Двічі по півроку на заступництві виконував також обов’язки пароха. Збаражська парафія не вичерпувала всієї активності о. Полікарпа. Доїжджав також до відроджуючої францисканської парафії в Гусятині. Допомагав околичним священикам у душпастирській праці. Проводив екскурсії для паломників і туристів з Польщі, що відвідували Збараж.

З колишнього польського рубіжного гнізда, в якому було дев’яносто вірних, після двох років праці о. Полікарп потрапив до Середнього на Закарпатті, де францисканська станиця обслуговувала дев’ять парафій, що налічувала три тисячі людей. Там він вів душпастирство українською і словацькою мовами. Цю останню мову мусив вчити. Цю станицю згадує із зворушенням.

Закарпаття – дуже специфічний реґіон, – підкреслює. – Найбільш екуменічний із всіх областей в Україні. Там не важливо, якою мовою священик веде душпастирство, рахується лише те, якою є людиною. Після дворічного служіння на Закарпатті, о. Полікарп знову потрапив до Збаража, а від нього, через два роки в 2006 р. – до Ковеля. Це нелегка станиця. Передусім тому, що до парафій, які вона обслуговує, потрібно доїжджати і вони знаходяться на чималій відстані від Ковеля і в кожну неділю доїжджаючий до них священик мусить проїхати добрих 270 км. З Ковеля їздили в бік кордону з Білоруссю до Камінь-Каширського, що знаходиться на відстані 75 км, щоб потім повернутися до Ковеля і від нього відправитися до Любомля і Лукова і повернутися знову до Ковеля. У порівнянні з періодом о. Роґера з постійного обслуговування випали тільки Римачі, в яких, на жаль, практично не має католиків.

– Св. Меси відправляємо двічі на рік, в основному для паломників з Польщі, відвідуючих могили предків, – говорить о. Полікарп. – Окрім цього, при нагоді, двічі-тричі на рік відправляємо Пресвяту Жертву на цвинтарі жовнірів 27 дивізії АК в Засмиках і Ратно.

Найбільшою спільнотою є існуюча в Ковелі. Налічує біля 150 осіб. Стільки формально записаних у картотеках. Біля половини з них має польське коріння і відчуває себе поляками. Це нащадки нечисельних поляків, котрі залишилися в Ковелі до 1945 року. Деякі приїхали зі Львова і забручанської України, котрих направили сюди на роботу. Інші вірні мають по-різному, в основному – українське походження. Пов’язалися з парафією, в основному, з огляду на гуманітарну допомогу, що приходила із Заходу у дев’яностих роках ХХ століття.

– Хоча формально до неї надалі належать, то впродовж не дуже розуміють істину Церкви, – говорить отець Полікарп. – Не шанують священика. Зовсім не відчувають себе відповідальними за утримання парафії. Моїм попередникам було, можливо, легше. Отримували різнорідну допомогу з Італії і Німеччини. Ми з о. Августином розраховуємо тільки на себе. Самі мусимо журитися, звідки взяти гроші на утримання себе, костелу і монастиря, а також на бензин, щоб налити в бак. Тому також, хоча є нас двох, то на практиці один постійно в роз’їздах і старається різним чином шукати кошти на утримання парафії. Сусіди просять нас також про заступництво, чи про виголошення духовних вправ.

Душпастирство в ковельській парафії ведеться польською і українською мовами. Св. Меси в парафії відправляються по черзі – польською і українською мовами. На св. Меси приходить регулярно біля 70 осіб, тобто менш-більш половина зобов’язаних.

Душпастирська праця в ковельській парафії нелегка. Отець Полікарп тяжко зітхає, коли чує запитання, як він її оцінює.

– Тут працюється важче, ніж на моїх попередніх станицях у Збаражі й на Закарпатті, – стверджує. – Люди тут інші, замкнені в собі, скриті, якби впродовж живуть у тіні історії. Дуже важко до них дійти. Євангелізацію часто потрібно вести від нуля. Тут цілком зникла католицька традиція. Всупереч того, що парафія функціонує вже ряд літ, впродовж наново не вкоренилася. Звичайно, стараємося не лише нарікати, але вести душпастирство, яке помножує доробок попередників. У такій невеликій спільноті вірних, зрозуміло, не можна творити якісь групи, вести спеціальне душпастирство. Отже, концентруємося на типовій пасторальній праці: проголошуємо Слово Боже, євангелізуємо, вділяємо Таїнства, провадимо катехезу для невеличкої групи дітей. Надіємося, що у майбутньому наша спільнота буде розвиватися. Ковель – це велике 70-тисячне місто. Для багатьох його жителів приналежність до римо-католицького костелу може бути привабливою. Уже нині вони переконуються, що Римо-Католицька Церква не є “польською”, а Вселенською і кожен, у тому числі й українці, можуть до неї належати.

Отець Полікарп старається ініціаювати наближення ковельської парафії до суспільства. Дійсним хітом стали організовані в храмі скрипкові концерти, на які почала приходити місцева українська інтелігенція. Подібний успіх мали виступи хорів.

Święta

Wtorek, V Tydzień Wielkiego Postu
Rok B, II
Uroczystość św. Józefa, Oblubieńca Najśw. Maryi Panny

Sonda

Kiedy powinna być Msza Święta wieczorna w czasie wakacji?

Powinna być o godzinie 18:00

Powinna być o godzinie 19:00

Jest to dla mnie bez różnicy


Licznik

Liczba wyświetleń:
8785011

Statystyki

Zegar